2 sierpnia 1993r.
Pytanie na
dziś brzmi: po co w ogóle wracałem do domu. Przez ostatnie dwanaście lat
unikałem angielskiej ziemi niemal jak ognia. Wróciłem do domu tylko raz, na
trzy dni. Tylko dlatego, że Edgar się żenił. Wyjechałem wtedy najszybciej, jak
się dało.
Teraz odpowiedź na moje pytanie była bardzo prosta, dal niektórych
wręcz banalna. Poprosił mnie o to Dumbledore.
Cztery dni
temu dostałem list od dyrektora Hogwartu. Byłem wtedy na Borneo. Od razu
poprosiłem swojego przyjaciela – Louisa Terensa – o pomoc w załatwieniu
transportu do Anglii. Stanął na wysokości zadania i tym sposobem znajdowałem
się teraz w rodzinnym domu.
Podejrzewałem, że ten list może mieć coś wspólnego z ucieczką
Syriusza Blacka, którą od tygodnia żył cały czarodziejski świat. Nawet w
dalekiej Indonezji gazety rozpisywały się o tym, jak udało się uciec temu groźnemu
mordercy.
Nie wstając
z łóżka sięgnąłem na szafkę i wziąłem do ręki zegarek. Jednym okiem zerknąłem
na tarczę zegarka. Było grubo po południu.
Nie zdziwiło mnie to, że obudziłem się tak późno. Do domu
wróciłem dopiero wczoraj i zastałem w środku rodziców i mojego młodszego brata
Jerry’ego. Oczywiście Jerry zaraz wyciągnął butelkę Ogniestej, przy której
siedzieliśmy niemal do świtu. Warto tu zaznaczyć, że butelka była tylko jedna,
więc podejrzewałem, że ani Jerry, ani tata nie odczuwali tego zbyt mocno. W
każdym razie ja kaca nie miałem.
Zejście na
parter zajęło mi półtorej godziny. Potwornie nie chciało mi się wstawać. Jak
się zresztą okazało nie było po co. Jerry był w pracy, a rodzice zostawili mi
kartkę, że jadą do Londynu na jakieś porządne zakupy. Z kolei mojego wilczura,
Bursztyna, wypatrzyłem przez okno, jak biegał po ogrodzie.
Godzinę
później rozległ się dzwonek do drzwi. Bez wahania otworzyłem drzwi.
Po drugiej stronie zobaczyłem Dumbledore’a. Zdziwiło
mnie, że wcale się nie zmienił. Ostatni raz widziałem go na pogrzebie Potterów
i od tamtego czasu zmienił się w nim tylko kolor oprawki okularów, które nosi.
- Dobrze cię widzieć, Remusie. – powitał mnie.
- Pana też. – odpowiedziałem. – Zapraszam.
Przepuściłem profesora w drzwiach.
Po chwili usiedliśmy w salonie. Zaraz podałem herbatę.
- Nie trzeba było. – stwierdził. – Ja właściwie
przyszedłem z pewną propozycją.
Trochę mnie to zaniepokoiło. Obawiałem się, że ta
propozycja może mieć coś wspólnego z Blackiem.
Nie wiedziałem, co bym zrobił, gdybym miał go szukać. Po
tylu latach nadal nie byłem pewny co nim myśleć. Chciałem uważać go za winnego
śmierci Jamesa, Lily, Petera i tych wszystkich mugoli. Z drugiej strony cały
czas pamiętałem to, co mówił, gdy spotkaliśmy się przed tym, jak go zamknęli.
- O co chodzi? – spytałem.
- Chciałbym, żebyś przyjął posadę nauczyciela Obrony
Przed Czarną Magią.
Myślałem, że się przesłyszałem. Na pewno się przesłyszałem.
- Pan żartuje. – odparłem
- Nie. Mówię poważnie. Jeżeli się nie zgodzisz, będę
błagał, ale nie ustąpię. Potrzebuję cię na tym stanowisku.
- Na pewno znajdzie się dużo lepszych osób. I
bezpieczniejszych. Sam pan wie, jak wygląda sytuacja. Jestem wilkołakiem.
Zatrudnienie mnie byłoby dla pana zbyt kłopotliwe.
- Przesadzasz.
- Nie. – zaprzeczyłem. – Ministerstwo stanie na głowie,
żeby nie dopuścić do tego, żebym podjął tą pracę. To byłby zbyt wielki cios dla
ich polityki. Zresztą nawet gdybym przyjął pana propozycję, trzeba by co
miesiąc szukać zastępstwa, bo w czasie pełni, i pewnie kilka dni po również,
nie byłbym w stanie pracować. Ale to nie ma znaczenia. Profesorze, jestem
niebezpieczny. Gdyby doszło do wypadku…
- Nie dojdzie. – zapewnił mnie Dumbledore, przerywając
mi. – A ministerstwem się nie przejmuj. Na szczęście za kadrę Hogwartu
odpowiadam ja. Nie moją prawa narzucić mi swojego zdania. Mogą, co najwyżej,
dać mi kilka porad, które od wielu lat ignoruję. Mogę cię też zapewnić, że
żadne twoje tłumaczenia mnie nie przekonają. Jak już powiedziałem: potrzebuję
cię na tym stanowisku.
To zamknęło mi usta.
Chciałem przyjąć tą posadę. Jeszcze
w szkole lubiłem pomagać kolegom i byłem pewny, że poradziłbym sobie jako
nauczyciel. Tym bardziej, że Obrona Przed Czarną Magią był jednym z moich
ulubionych przedmiotów. Musiałem też przyznać, że potrzebowałem pieniędzy. W
końcu przez ostatnie dwanaście lat łapałem co najwyżej prace dorywcze. Przez te
lata rzadko kiedy przebywałem w jednym miejscu dłużej niż dwa miesiące, bo
Louis nie należy do ludzi, którzy umieją usiedzieć długo na miejscu. Miałem u
niego bardzo duży dług, chociaż byłem pewien, że nigdy mi go nie wypomni. Dla
Louisa pieniądze nie przedstawiają większej wartości.
Z drugiej strony bałem się.
Tak jak mówiłem Dumbledore’owi polityka ministerstwa nie nastawiała
optymistycznie do całej sprawy. Jeżeli chodzi o stosunek do wilkołaków to właśnie
w Anglii był najsurowszy.
Inną sprawą było moje wilkołactwo. W końcu co za pożytek
z profesora, który jest niedyspozycyjny co miesiąc. Szczególnie gdy do tego
dochodzi olbrzymie zagrożenie. Gdybym chociaż na chwilę wymknął się spod
kontroli… wolę nie myśleć, co mogłoby się stać.
To wszystko powstrzymywało mnie przed przyjęciem
propozycji Dumbledore’a. Za wiele mu zawdzięczam, żeby wpakować go teraz w
takie kłopoty.
- Zapewniam cię, że wszystko będzie dobrze. – odezwał się
znowu Dumbledore. – Możesz mi wierzyć, że po Gilderoy’u Lockharcie znalezienie
kogoś bardziej nieodpowiedniego na to stanowisko graniczy z cudem.
- Dlaczego?
- Pod koniec maja Ginny Weasley została uprowadzona do
Komnaty Tajemnic. Gilderoy, jako nauczyciel OPCM-u, został poproszony o rozprawienie się z
mieszkającym tam potworem. Niecałą godzinę później brat Ginny, Ron, i Harry
Potter nakryli Lockharta jak pakował bagaże. Chłopcy siłą zaciągnęli go do
przez przypadek odkrytego wejścia do Komnaty. Tam Gildeory próbował potraktować
chłopców Obliviate. Na swoje nieszczęście użył do tego złamanej różdżki Rona
Weasley’a i trafił go rykoszet. W tej chwili przebywa w szpitalu święto Munga.
Jak byłem u niego ostatnio nie pamiętał nawet kim jest.
Musiałem przyznać Dumbledore’owi rację. Kogoś gorszego od
tego Lockharta ze świecą szukać.
- Nadal zostaje sprawa wilkołactwa. – przypomniałem.
- Słyszałeś o wywarze tojadowym? – zapytał Dumbledore
beztroskim głosem.
- Tak, ale…
- Więc nie ma się czym przejmować. Będziesz pił wywar i
żaden wypadek nie będzie miał miejsca.
- Kiedy pan przyjmował mnie do Hogwartu, też pan żaden
wypadek nie będzie miał miejsca. Obaj wiemy, że stało się inaczej.
Nie chciałem tego wyciągać. Atak na Snape’a był czymś, o
czym od dawna starałem się zapomnieć. A przynajmniej o tym nie myśleć.
- Nie było w tym twojej winy. Gdyby Severus nie złamał
obowiązujących w szkole przepisów, nic by się nie stało. Remusie, już ci kiedyś
mówiłem, że wilkołaki mogą swobodnie żyć w społeczeństwie. Wystarczy…
- …odrobina dobrej woli w obu stron. – dopowiedziałem.
Słyszałem to już kilkakrotnie. Nie twierdziłem, że to są
słowa bez sensu. Wręcz przeciwnie – przez te lata włóczenia się po świecie miałem
okazję odwiedzić miejsca, gdzie wilkołactwo nie było czymś, co należało ukryć
lub piętnować. Jednak w Anglii tej dobrej woli wyraźnie brakowało.
- Kto teraz uczy w Hogwarcie? – zapytałem, zmieniając
temat.
- W zasadzie to, poza Obroną, jedyną zmianą jest nauczyciel
Elisirów. Kilka lat temu Horacy stwierdził, że należy mu się emerytura i jego
miejsce zastąpił Severus Snape.
- I pan chce, żebyśmy pracowali razem?! – spytałem z
niedowierzaniem. – Po tym wszystkim?
- Remusie, to było piętnaście lat temu. Chyba nie sądzisz,
że tamten atak ma teraz jakieś znaczenie.
- Wystarczyło jedno słowo. – przypomniałem. – Jedno jego
słowo, a nie przeżyłbym dwóch dni. Pan bardzo dobrze o tym wie. A Severus jest
pamiętliwy.
- Słowem się nie odezwie. Już z nim rozmawiałem. –
odpowiedział mi Dumbledore.
Odstawił filiżankę po herbacie i wstał.
- Masz jeszcze jakieś uwagi? – zapytał.
Nie miałem, więc tylko pokręciłem głową.
- Więc widzimy się pierwszego września. W ciągu kilku dni
prześlę ci kilka podręczników, żebyś mógł wybrać, na czym będzie ci się dobrze
pracowało.
- Dlaczego akurat ja? – nie mogłem się powstrzymać od
tego pytania.
Spojrzał na mnie tym przewiercającym spojrzeniem.
- Ufam ci. Poza tym sam przyznasz, że przez te lata w
świecie nabrałeś większego doświadczenia niż w czasie szkoły z książek.
- Czy to ma coś wspólnego z Syriuszem Blackiem?
Nie usłyszałem odpowiedz od razu. To mi wystarczyło.
- Wezmę tą pracę. – powiedziałem.
- Dziękuję. To do widzenia.
Zamknąłem za nim drzwi. Wróciłem do salonu i umyłem
filiżanki po herbacie.
Dwie
godziny później wrócił Jerry.
- Cześ! – krzyknął w drzwiach. – Rodzice kazali ci
przekazać, że zostają na noc w Londynie… Co się stało?
Jery był jedną z niewielu osób, które potrafiły
rozpoznać, że coś się ze mną dzieje.
- Dumbledore był tutaj kilka godzin temu. –
odpowiedziałem. – Proponował mi posadę nauczyciela OPCM-u.
- I co? – zainteresował się Jerry.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Wracam do Hogwartu.
------------------Następny rozdział pojawi się 17 lutego.